Starfield – kosmiczna epopeja czy kosmiczne rozczarowanie?
by admin

Dziennik pokładowy, wpis pierwszy: Otwieram właz, stawiam stopę na nowej planecie. W oddali rozciąga się niekończący horyzont, a ja czuję tę samą ekscytację, którą Bethesda obiecywała od lat. „Starfield” miał być nie tylko kolejną grą RPG, ale kosmiczną epopeją, spełnieniem marzeń każdego fana science-fiction. Czy rzeczywiście dostaliśmy wehikuł międzygwiezdnej przygody, czy raczej… kosmiczne rozczarowanie?
Eksploracja – obietnica bez końca
„Starfield” kusi wizją ponad tysiąca planet, z czego każda ma kryć swoje sekrety. Brzmi imponująco, prawda? Problem w tym, że wiele z nich przypomina sobie nawzajem: pustynne równiny, skaliste góry, czasem jakieś fauny czy minerały do skanowania. Owszem, poczucie skali jest potężne, ale szybko pojawia się pytanie: czy więcej znaczy lepiej? Tu „No Man’s Sky” wydaje się czasami… bardziej żywe.
Fabuła – światło wśród gwiazd
To, co ratuje „Starfield” przed dryfowaniem w pustce, to historia i bohaterowie. Misje główne prowadzą nas przez intrygi polityczne, odkrywanie tajemnic kosmosu i – co najważniejsze – osobiste relacje z załogą. Bethesda wciąż potrafi pisać postacie, które pamiętamy jeszcze długo po wyłączeniu gry. Constellation, główna frakcja, staje się rodziną gracza, a każdy wybór moralny ma wagę – i to czuć.
Walka i mechanika – blaster czy śrutówka?
System walki w „Starfield” to mieszanka strzelanki FPS i RPG. Broni jest sporo, od klasycznych karabinów po futurystyczne lasery. Starcia bywają widowiskowe, choć AI przeciwników momentami rozczarowuje – potrafią stać w miejscu i czekać na swój koniec. Mechanika statków kosmicznych z kolei daje satysfakcję, ale brakuje jej głębi, którą oferują symulatory pokroju „Elite Dangerous”.
Technologia – gwiezdny skok czy czarna dziura?
Bethesda znów korzysta ze swojego silnika Creation Engine, co oznacza, że dostajemy mieszankę zachwytu i frustracji. Z jednej strony – piękne widoki, klimatyczne miasta i świetna muzyka. Z drugiej – bugi, spadki płynności i momenty, w których gra przypomina, że to jednak produkcja Bethesdy. Owszem, łatki poprawiają sytuację, ale czy taki gigant nie zasłużył na nową technologię?
Werdykt kapitana
„Starfield” to jak pierwszy lot w kosmos: pełen zachwytu, ale i bolesnych turbulencji. To gra ogromna, z potencjałem na setki godzin, ale nie zawsze oferująca jakość, którą obiecywała. Dla fanów RPG i science-fiction – pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy oczekiwali rewolucji – to raczej ewolucja, podszyta typowymi bolączkami Bethesdy.
Ocena: 7,5/10 – kosmiczna epopeja, która czasami gubi się w próżni, ale wciąż potrafi zachwycić.
Dziennik pokładowy, wpis pierwszy: Otwieram właz, stawiam stopę na nowej planecie. W oddali rozciąga się niekończący horyzont, a ja czuję tę samą ekscytację, którą Bethesda obiecywała od lat. „Starfield” miał być nie tylko kolejną grą RPG, ale kosmiczną epopeją, spełnieniem marzeń każdego fana science-fiction. Czy rzeczywiście dostaliśmy wehikuł międzygwiezdnej przygody, czy raczej… kosmiczne rozczarowanie? Eksploracja…